kod • słowa • emocje

blog Daniela Janusa

Homofobiczny brak umiejętności czytania ze zrozumieniem

17 maja 2013

Takie coś mnie zaatakowało na Facebooku:

W skrócie: autor grafiki zestawia dane o pobiciach na tle homofobii z danymi o liczbie zarejestrowanych w Polsce pobić i odsetku osób homoseksualnych wśród całej populacji i wychodzi mu, że coś się nie zgadza, ergo geje ściemniają.

Czy te wyliczenia są słuszne?

Byłyby, gdyby liczby przytoczone przez autora znaczyłyby właśnie to, co autorowi wydaje się, że znaczą. W szczególności, jeśli dobrze rozumiem, autor zakłada, że owe 17,7% jest odsetkiem osób homoseksualnych w społeczeństwie, które zostały pobite ze względu na swoją orientację; innymi słowy – że to estymacja stosunku liczby homoseksualnych ofiar pobić do liczby wszystkich homoseksualistów w społeczeństwie.

Byłoby tak, gdyby owa próbka 423 osób była losową, reprezentatywną próbą populacji homoseksualistów, niezależnie od wartości zmiennej „bycie ofiarą przemocy”. Tymczasem sięgając do źródła, czyli raportu KPH w części dotyczącej metodologii badania czytamy:

W związku z powyższym zasadne stało się zdefiniować grupę respondentów, zawężając ją do osób, które spotkały się z przemocą motywowaną homofobią, ale nie ograniczać jej jedynie do osób nieheteroseksualnych.

(Podkreślenie moje).

Innymi słowy, ten raport jest zupełnie o czymś innym. To nie są statystyki mówiące o tym, jak często ludzie (niekoniecznie homoseksualiści!) padają ofiarą przemocy na tle homofobicznym. Te liczby mają za zadanie oddać charakter owej przemocy i dana, na którą powołuje się autor grafiki, oznacza w istocie, że co piąty akt przemocy w badanej próbie miał charakter pobicia.

W ten sposób wykorzystanie źle zinterpretowanych danych doprowadziło do wniosków, które można określić jako, ekhm, OKDP (O Krztynę za Daleko Posunięte).


Zatrzymajmy się na chwilę. Zastanówmy się, jak łatwo było takiego błędu uniknąć: wystarczyło przeczytać ze zrozumieniem cały tekst, a nie tylko wyłapywać fragmenty pasujące do z góry założonej tezy. Internet jednak rozleniwia. Łatwo jest czytać pobieżnie, a jeszcze łatwiej bezkrytycznie, bez weryfikacji, repostować na fejsie obrazki pasujące do naszej linii światopoglądowej, dając wiarę, że ktoś inny wykonał za nas czarną robotę krytyka.

Brzmi znajomo?

To nie jest grzech tylko korwinistów. Ja sam go popełniam znacznie częściej, niżbym chciał, widywałem podobne błędy w wykonaniu wielu naprawdę inteligentnych ludzi, i zdarza się po obu stronach dowolnej światopoglądowej barykady: uciekamy od krytycznego oceniania własnych poglądów i konfrontowania ich z danymi.


Tymczasem oto jakie wnioski, nie sprawdziwszy źródeł, wyciąga osoba, która udostępniła tę grafikę w moim strumieniu:

Co za klapki na oczach :D

Przecież pierwszy wniosek, jaki powinien się narzucić po przeczytaniu tych liczb, jest taki, że szacunek mówiący o 5-7%-owej reprezentacji homoseksualistów w społeczeństwie jest jakieś dziesięć razy zawyżony. Tym bardziej, że pochodzi z najmniej wiarygodnego źródła: z tego, co sami mówią o sobie.

Tja... A wiecie, jaki odsetek Polaków stanowią żarliwi katolicy? Nie wiecie? To spytajcie kilku żarliwych katolików. I niech Wam nie przyjdzie do głowy kwestionować ich odpowiedzi rzędu 95%, bo przecież pochodzi prosto ze środowiska :D

Widzicie subtelną ekwiwokację?

Wyrażenie „to, co sami mówią o sobie” można rozumieć na dwa sposoby:

  • to, co każdy z nich (tj. homoseksualistów) mówi o sobie samym;
  • to, co każdy z nich mówi o nich jako całości.

Nie sposób wyobrazić sobie badań naukowych opartych na pytaniu sformułowanym: „Jak wiele Pana/Pani zdaniem jest w Polsce osób homoseksualnych?” zamiast „Czy uważa Pan/Pani siebie za osobę homoseksualną?” Gdyby ktoś miał wątpliwości, znowu: łatwo sprawdzić metodologię pierwszego z brzegu badania. Tymczasem to właśnie sugeruje komentator w prześmiewczym trzecim akapicie swojej wypowiedzi.

Klapki na oczach, indeed.

Smutno mi. Niezależnie od wszystkiego uważam, że zacietrzewienie, zadufanie, zapatrzenie w swój jedynie słuszny punkt widzenia i chęć udowodnienia go światu za wszelką cenę – nigdy nie sprzyjają konstruktywnej dyskusji.