blog Daniela Janusa
Wiersze nieprzetłumaczalne: Robert Browning, „Toccata Galuppiego”
15 listopada 2010
„Nie ma wierszy nieprzekładalnych, są tylko leniwi tłumacze”. Taki aforyzm nieznanego autorstwa cytuje Stanisław Barańczak w „Ocalonym w tłumaczeniu”, zastrzegając się, że nie jest pewien jego słuszności. I choć Barańczak kontestuje istnienie takich wierszy, których on sam nie potrafiłby na polski przełożyć, nieprzekładalności dopatrując się raczej w tłumaczeniach w drugą stronę – ja od czasu do czasu, zastanawiając się nad tym, jak po polsku mógłby brzmieć ten lub inny wiersz, dochodzę do wniosku, że dobrze przetłumaczyć się go nie da. Dziś przykład: Toccata Galuppiego (A Toccata of Galuppi's) Roberta Browninga, wiersz z roku 1855 ze zbioru „Women and Men”.
Posłuchajmy pierwszej zwrotki:
Oh, Galuppi, Baldassaro, this is very sad to find!
I can hardly misconceive you; it would prove me deaf and blind;
But although I take your meaning, ’tis with such a heavy mind!
Mówię „posłuchajmy”, a nie „popatrzmy” albo „przeczytajmy”, bo to jeden z tych wierszy, które brzmią; w nim melodia tekstu jest co najmniej równie ważna, jak jego dosłowny sens. Napisałem tak, jak gdyby dało się oddzielić te dwie rzeczy, ale to nieprawda. Ten wiersz jest autotematyczny: jest o muzyce i zarazem jest muzyką. I to taką, która jest w stanie przenieść słuchacza w nigdy niewidziane krainy z całym ich bogactwem, tak, aby czuł tam swoją obecność niemal namacalnie. I właśnie przeniesienie tej muzyki w obszar naszego języka wydaje mi się niemożliwe do urzeczywistnienia.
Jak bowiem mógłby wyglądać polski przekład? Jak musiałby oddać różne aspekty oryginału?
Po pierwsze – rytm. W oryginale jest to peon trzeci z kataleksą, w którym każdy wers składa się z czterech stóp. Tak przynajmniej ja to słyszę; można też to traktować jako ośmiostopowiec trocheiczny (tak podobno pisał o nim sam Browning w liście do F. J. Furnivalla – podaję za wydaniem z komentarzami pod redakcją Woolforda i Karlina), ale moim zdaniem pierwsze akcenty w każdej parze trochejów są znacznie słabsze niż drugie. Jednak ta subtelna różnica jest mało istotna wobec pytania, jaki rytm wybrać dla polskiej wersji?
Już pierwszy półwers narzuca odpowiedź. Inwokacja do kompozytora wydaje się jednym z tych fragmentów, które trzeba pozostawić nienaruszone na swoim miejscu, a więc początek brzmiałby jakoś „O Galuppi, Baltazarze!” albo jakoś podobnie. Tak samo jak w oryginale, dwa peony, po których następuje średniówkowy oddech, pauza. A jeśli średniówka, to po niej drugi półwers powinien mieć mniej więcej tę samą długość, może skróconą o jedną sylabę. Do rozważenia są więc tylko dwa warianty:
- czterostopowiec peoniczny (bez kataleksy, z rymami żeńskimi),
- czterostopowiec peoniczny z kataleksą, tak jak w oryginale.
Pierwszy wariant byłby łatwiejszy, bo z rymami żeńskimi jest w polszczyźnie znacznie mniejszy problem niż z męskimi (w każdej zwrotce, a jest ich piętnaście, trzeba znaleźć rym potrójny i to niebanalny!) Jednak wystarczy sobie to wystukać na stole, żeby usłyszeć, dlaczego tak się nie da:
puk puk PUK puk / puk puk PUK puk / puk puk PUK puk / puk puk PUK puk
puk puk PUK puk / puk puk PUK puk / puk puk PUK puk / puk puk PUK puk
Słychać? Katarynka. Wciąż ten sam puk-puk-PUK-puk przez sto osiemdziesiąt iteracji (3 * 15 * 4). Po dwudziestu paru razach można usnąć; przykuwający uwagę rytm oryginału, z dobitnymi ostatnimi sylabami, gdzieś uciekł.
A więc tak też nie. Rytm musi być dokładnie taki jak w oryginale, co skazuje nas na rymy męskie, z którymi, jako się rzekło, jest problem: słów jednosylabowych jest w języku polskim za mało. W „Oficjalnym słowniku polskiego scrabblisty” można znaleźć ich kilka tysięcy (na ponad dwa miliony wszystkich odnotowanych form słów):
$ egrep '^[^aeioóuyąę]*(y|i?[aeouóąę])[^aeioóuyąę]*$' osps.txt | wc -l
5975
Z tego przydatnych i możliwych do użycia w nieudziwnionym języku jest zapewne nie więcej niż tysiąc; reszta to dziwolągi w stylu angst, alb i agf (wybrałem parę na chybił trafił z pierwszej dziesiątki). Wybranie z tego tysiąca piętnastu wzajemnie rymujących się trójek, stanowiących w dodatku trafne ekwiwalenty kawałków oryginału, wydaje się graniczyć z niemożliwością.
Nawet gdyby się to jednak udało, pozostaje kwestia naturalnej zwięzłości języka angielskiego, której nie ma polszczyzna. Jest w „Toccacie” wiele półwersowych fraz składających się tylko z jednosylabowych słów i brzmiących bardzo naturalnie, jak choćby „It’s as if I saw it all.” Jak powiedzieć po polsku w siedmiu sylabach „Tak, jak gdybym to wszystko widział”? Albo „Venice spent what Venice earned” – dwukrotne powtórzenie nazwy Wenecji jest tu bardzo znaczące, ale jedno z nich trzeba by w polskiej wersji wyrzucić, żeby mieć niezerową ilość miejsca, a i tak będzie bardzo trudno dobrze oddać tę frazę. Albo te wielokrotne echolalie, „those suspensions, those solutions”, „dear dead women”...
Nie, moim zdaniem się nie da. Wsłuchajmy się w bicie dzwonów bazyliki św. Marka, rozbrzmiewające dobitnie w oryginale.
Na zakończenie wspomnę, że cytowany tu fragment pochodzi z późniejszej, częściej spotykanej redakcji wiersza. W pierwszej wersji, tej z Women and Men, trzecia linijka brzmiała:
But although I give you credit, ’tis with such a heavy mind!